Forum Tawerna Ostrzy Strona Główna  
 FAQ  •  Szukaj  •  Użytkownicy  •  Grupy •  Galerie   •  Rejestracja  •  Profil  •  Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości  •  Zaloguj
 Akt I - Festung Breslau Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu
Autor Wiadomość
miyumi
Magnat, Członek Rady



Dołączył: 27 Sty 2006
Posty: 632 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Wyspa na Oceanie Ciszy

PostWysłany: Śro 15:45, 13 Gru 2006 Powrót do góry

Niniejszym zaczynamy.

Czerwiec tego roku zaczął się koszmarnie. Już pod koniec maja temperatura dochodziła do 30 stopni, ale z Dniem Dziecka chyba postanowiła przejść samą siebie. Powietrze była jak smar. Lepiło się do skóry wlewało do płuc, jakby sprawdzając cię ile jeszcze wytrzymasz, ile go jeszcze wciągniesz licząc na zbawienny haust tlenu, a dostając tylko tą dziwną szara masę wypełniającą ulice i place Wrocławia.
Wrocław dusił się latem roku 1997.
Odkąd w 92 roku otwarto granice z RFN miasto stało się brama przesiadkową na Zachód. Wielu ludzi jednak po dojeździe do grodu nad Odrą, stwierdzało, że jest on tak samo dobrym miejscem docelowym jak Lipsk czy Drezno. Koszty życia szybko zaczęły doganiać koszty w Niemczech czy Holandii. Była nadzieja, że z płacami niedługo będzie podobnie. A nie trzeba było załatwiać sobie paszportu, podwójnego obywatelstwa, ani przekupywać celników, żeby pozostać we Wrocławiu. Dlatego od pięciu lat miasto zmieniał się w jeden wielki tygiel. Tygiel, w którym latem tego roku zaczynało wrzeć.
Już od dwóch tygodni trwał strajk nowej huty na Kozanowie. Jakby chcąc to wynagrodzić, pozostałe pracowały na zwiększonych obrotach. Smog w Wrocławiu nie był niczym nadzwyczajnym, ale to, że utrzymuje się już od miesiąca, zaskakiwało nawet najbardziej odpornych mieszkańców.
Upały sprawiły, że woda w Odrze opadła, tak jak jeszcze nigdy od ponad stu lat. Wał na wysokości Krawca w całości zamknięta dla cywili i zaczęto rozkopywać. Plotka mówiła, że opadająca woda odsłoniła albo przęsła starego mostu,, który planowano postawić w czasie wojny, albo, co śmielsi przypuszczali, że raczej to, dokąd most prowadził. Do Hitlerowskiego Metra, jak je popularnie nazywano.
Jednak tak po prawdzie nieliczni się tym interesowali. Teren został w całości zajęty przez spółkę hutniczo-budowlaną Corimex, która w ramach czynu społecznego, miała się podobno podjąć renowacji wojennych zabytków. Oczywiści wszyscy wiedzieli, że gdzie pojawia się Corimex, tam na pewno można zrobić duża, jeśli nie bardzo dużą kasę. Ale nie każdemu dane to było.
Tak, więc wszyscy mieszkańcy i przejezdni zajmowali się raczej problemem, który dotyczył ich dużo bardziej bezpośrednio.
Smrodem.
Szlam w korycie Odry cuchną. Cuchnęły studzienki kanalizacyjne, gdy nie było dość wody, aby to, co do nich spłynęło do rzeki, a nie zalegało pod ulicami. Cuchnęły miejskie zakłady mięsne, cuchnęło podupadające zoo. Kiedyś miało być wizytówka Wrocławia w jednoczącej się Europie, ale teraz nie było nikogo, kto chciałby w nie zainwestować. Zastanawiano się, czy nie oddać zwięrząt do innych ogrodów, ale były w zbyt opłakanym stanie. Nawet rzeźnie och niechciany. Głównie, co prawda, z powodu tego, że egzotycznego mięsa z pytona i tak by nikt nie zjadł. Cuchnęły fabryki i wiecznie popsuta oczyszczalnia ścieków. Cuchnęło Miejskie Przedsiębiorstwo Komunalne, szczęściem, to akurat ludzi mało obchodziło, bo wysypisko było dość daleka za miastem, a wiatru nikt tu nie uświadczył od, co najmniej miesiąca, więc aromat nie dolatywał do centrum. Co najwyżej do Brochowa i Jagodna.
Cuchnął rozjechany na ulicy kot.
Cuchnęli wreszcie ludzie, ocierający nalane twarze z pijackiego potu.
Wszystkie drogie i stylowe restauracje na Ostrowiu Tulskim i Starym Mieście zamykały się dla szarych ludzi, otwierając swoje wyperfumowane i klimatyzowane wnętrza, tylko dla tych, których było sta na luksus wody w spary’u i perfumowanych chusteczek, którymi zasłaniali twarze, kiedy przeskakiwali z chodnych enklaw służbowych samochodów, do chłodnych jaskiń korporacyjnych restauracji i klubów.
Ludzi w letnich marynarkach Pierre Cardain i jedwabnych sukienkach Gucci nie interesowały przyziemne problemy duszącego się miasta. Im sen z powiek pędzała pętla, która zaciskała się nad ideą otwartego na Zachód Wrocławia. Pętla wojny, w którą zakompleksiony polski rząd z ideowcem Citko na czele, nieuchronnie dążyli.
Kiedy w grudni 91 roku Partia uznała swoją porażkę na polu Europy Centralnej i zezwoliła na otwarcie „Bramy Berlińskiej”, a więc na faktyczne połączenie NRD i RFN, inne kraje zamiast brać przykład z łączących się z radością nacji germańskich, jęły skakać sobie do gardeł. Czechosłowakom znudziło się bycie jednym ludem i jednym duchem i natychmiast zabrali się do wytyczania nowej granicy. Oczywiście, każda z grup separatystycznych mówiąc o sprawiedliwym podziale miała na myśli raczej masową eksterminację ludności narodowości przeciwnej.
Austrii zaczęło się na powrót marzyć cesarstwo Austrowęgierskie, ale Węgrom już nie za bardzo. Zerwali oni gwałtownie negocjacje, podkładając bomby w Wiedeńskim parlamencie i opowiadając się po stronie Słowacji. Austria wysłała, więc swoich zamachowców do Bratysławy, ale okazało się to wyjątkowo kiepskim posunięciem. W efekcie zamiast zyskać sprzymierzeńca w postaci Czech, dostali dwóch kolejnych wrogów: Wolną Republikę Czeską i Słowenię. Ljubljana nakłoniła ucho do ideowych haseł Niezależnej Słowacji, o jedności ludów słowiańskich i zdecydowała się na zerwanie wszelkich stosunków dyplomatycznych z Austrią. Definitywne zerwanie. Objawiające się wprowadzeniem wojsk Słoweńskich do Klagenfurtu i Villach oraz zmasowanym atakiem lotniczym na Graz. Tajemnicą poliszynela było, że to nie ideowe plakaty i ogniste mowy Vaclva Lievki ich do tego przekonały, a obietnica Partii Niezależna Słowacja, o udostępnieniu technologii jądrowej. Oczywiście tylko do wykorzystania w celach pokojowych, do zaspokojenia braków energii uciążliwie dającym się we znaki mieszkańcom Słowenii. Oczywiście.
Austria stanęła, więc niemal w pierścieniu ognia. Miała przeciw sobie Wolne Czechy, Niezależną Słowację, bardzo wkurwione Węgry i Słowenię. Małą, ale upierdliwą jak pryszcz na dupie.
Po kilku pierwszych miesiącach dosyć gwałtownych walk, sytuacja ustabilizowała się na prawie cztery lata. Nie był to nawet rozejm, bowiem Słowacja i Czechy dokonywały regularnych rzezi na ludności cywilnej wrogiego obozu, kiedy tylko nie były zajęte ukrywaniem się przed Austriackimi nalotami dywanowymi. Słowenia pierwsza godziła się na obowiązujący Status Quo. Nie miała dość zaplecza na prowadzenie wojny z Austrią, nawet z wsparciem Węgier. Szczególnie, że Słowackie zapewnienia o technologii atomowej skończyły się na przysłowiowych już obiecankach macankach.
Jednak Czechy przez ostatnie cztery lata nie próżnowały. Z wierzchu wyglądały jak zdziczała ruina, gdzie człowiek jest w stanie zamordować sąsiada za posiadanie słowackiego dynamo, do oświetlenia domu, ale podziemie pracowało niezmordowanie. Jesienią 1996 roku przystąpiła do zmasowanej ofensywy na Słowację i Austrię. Ofensywy popartej realną ponoć groźbą użycia broni atomowej. Co prawda w pierwszych szeregach Czeskiej armii bili się głównie Węgrzy, nie zmieniało to jednak obrazu, w którym to Czechy stawały się realna przeciwwagą dla Austrii. Austrii, której zaproponowano ultimatum: powrót do szlachetnej tradycji zjednoczonego cesarstwa, ale tym razem Węgierskoaustriackiego. Węgry stwierdziły, że owszem, jest to jak najbardziej słuszna idea w targanej niepokojami Europie, aby łączyć się a nie dzielić, ale tylko pod sztandarem Budapesztu. Jasnym się stało skąd się nagle wzięła w Czechach broń masowego rażenia.
Jeżeli sytuacja na południowej granicy mogła dotyczyć Polski jeszcze bardziej to tak się właśnie stało15 listopada 1996 roku. W obliczu realnego zagrożenia Austrii przez zjednoczone siły Czech i Węgier poparte potencjałem atomowym, NRD i RFN postanowiły udzielić Austrii „każdego niezbędnego wsparcia, mającego na celu zapewnienie bezpieczeństwa, zaprzyjaźnionemu narodowi germańskiemu, który czynnie angażował się w odbudowanie Niemiec po wojnie”. Mimo oficajlego stanu wojennego działania zbrojne uległy zagrożeniu. Zaangażowanie się zarówno NRD jak i RFN w „wojnę Słowiańską” jak ją zaczęto nazywać, pociągało za sobą poważne konsekwencje. Obawiano się wciągnięcia Polski w działania wojenne. Wtedy, po przyśpieszonych wyborach prezydenckich, do władzy doszedł Paweł Citko. Polityk słynący ze swoich radykalnie nacjonalistycznych poglądów. Obiecywał, że Polska, świeżo po uwolnieniu się spod kurateli Rosyjskiej nie zostanie stłamszona i pominięta w Europie. Jasnym było, że jest mu tylko potrzebny pretekst, aby zmienić pakt o nieagresji zawarty w czechami w silny i stabilny sojusz. Sojusz, w którym Czeska broń atomowa uderzyłaby w Niemieckie miasta.
A pośrodku tego teatru znajdował się Wrocław. Miasto-korporacja. Miejsce gdzie spełniała się kapitalistyczny sen o zysku i bogactwie. Oczywiście tylko, dla tych, którym się poszczęściło. Wrocław czerpiący z handlu legalnego i nielegalnego z wszystkimi 7 frontami. Wrocław sprzedający i kupujący informacje, temu kto oferował większą cenę. Wrocławskie huty i fabryki, które produkowały taką samą ilość silników samochodowych i czołgowych. Wrocław, którego laboratoria Corimexu produkowały lekarstwa i szczepionki na najbardziej nawet rzadkie choroby dręczące świat oraz środki mogące ten świat od nadmiernej liczby istnień ludzkich uwolnić. Szybko. I w dużej ilości.
Wrocław, który dusił się od smogu z własnych fabryk, hut i samochodów, kiedy latem 1997 roku upały jak fala rozgrzanego smaru pokryły miasto.
Ci, którzy jeszcze mieli wiarę, modlili się w rozpadających się, od kwasu w powietrzu, zabytkowych świątyniach o deszcz.
Ci, którzy jej nie mieli, coraz życzliwszym wzrokiem patrzyli na kopiowane na ksero plakaty i ulotki wzywające Ślązaków w ogólności, a Wrocławian w szczególności, do oderwania się od niszczącej to „piękne i historyczne” miasto polityki Polski i Europy, i „wzięcia spraw w swoje ręce, aby Śląsk pozostał Śląskiem. Wolnym i niezależnym, zgodnym z swoim historycznym i kulturowym dziedzictwem. Wolnym i niezależnym Separatis Vroclavis


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
miyumi
Magnat, Członek Rady



Dołączył: 27 Sty 2006
Posty: 632 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Wyspa na Oceanie Ciszy

PostWysłany: Śro 21:03, 13 Gru 2006 Powrót do góry

Noc nie dawała ukojenia. Od kilku dni, co wieczór zbierały się nad miastem ciemne burzowe chmury, ale nie spadała z nich ani jedna kropla deszczu. Powietrze, gęste i lepkie, pełne było odgłosów życia nocnego miasta. Po zmierzchu, kiedy słońce nie wskazywało tak bezczelnie i jasno zniszczonych kamieniczek i nie piekło ludzi na wolnym ogniu, place i ulice zaludniały się. W ciemności miasto wydawało się bardziej swojskiej… a przynajmniej mniej obce.
Ciasne alejki Starego Miasta wypełniał przytłumiony łomot basów dobiegający z dyskotek i klubów. Ciemność zaułków rozświetlały głównie neony nad dyskotekami. Większość z nich była czerwona i nie pozostawiała wątpliwości, co do procederów toczących się wewnątrz.
Jedne z drzwi pod takim właśnie neonem, zaopatrzonym w egzotyczne kwiaty, jednoznacznie ze sobą splecione, otworzyły się. Zza metalowych okuć wylała się na ulicę głośna muzyka i dym. Dym z papierosów, blantów, stroboskopów. Dziewczyna, która wypłynęła razem z kłębiącą się białawą falą oparu, przez moment wydawał się niematerialna. Jej kontury były nieostre, ruchy dziwnie hipnotyczne. Podniosła dłonie do twarzy i jej oblicze rozświetliło się delikatnym pomarańczowym blaskiem bijącym z zapalniczki. Skręt jednak nie chciał się zapalić, więc dziewczyna mocno i dosadnie sklęła, na czym świat stoi, na pierwszym miejscu stawiając skurwysyńkich dealerów, sprzedających niedorobiony towar. Bibułka wreszcie rozpaliła się porządnie, ale za ten czas sylwetka dziewczyny utraciła cała swoją oniryczność. Pozostała tylko czarnowłosa tancerka wychodząca po swojej zmianie z „Passifolry” – jednego z bardziej znanych klubów nocnych. Po kilku krokach zniknęła w ciemnościach Starego Miasta.

Mimo, że północ dawno minęła i bliżej było już świtu imprezy na mieście trwały nadal.

W Kampanii Piwnej pozostało już niewielu klientów. Większość z nich topiła samotnie smutki przy barze. Tu nie było w zwyczaju wyżalać się barmanowi. Jeśli nie miał akurat dobrego nastroju, mogło się to skończyć gruntownym obiciem ryja.
Tym bardziej wzrok przyciągała dwójka nietypowych klientów. Barman ich nie ruszał, wiedział, że przychodzą tutaj w miarę regularnie. Spokojni ludzie, jakich niewielu jest teraz, chcący po prostu napić się piwa. Zawsze jednak zbierali się koło północy. Wyglądali na jakichś takich porządnych pracowników, czy coś w tym stylu. Dziwiło, więc, że dzisiaj, mimo iż już dochodziła trzecia siedzieli w knajpie nadal. Nigdy dużo nie gadali. Jakieś takie mruki obaj. Jeden wyglądał na strasznego szczyla, ale miał już dowód. Barman raz dla złośliwości go sprawdził. Drugi miał trochę więcej. Ale też raczej spokojny typ. Kiedy o czymś gadali to strasznie spokojnie, zdawkowo, można by rzec nawet. Ale chyba się nieźle dogadywali. Starszego barman widywał czasem z studentami z Uniwerku. Młodszego nigdy. Czasem w towarzystwie pojawiała się taka jedna laska. Naprawdę było, na czym oko zawiesić – oblizał się na samo wspomnienie. I o mało co nie wypuścił szklanki z ręki. Lasencja jak na życzenie właśnie weszła do Kampanii. Rozejrzała się po gościach. Starszy z dwóch klientów odwrócił się w jej stronę i ciepło uśmiechną, zapraszając ją gestem do stolika. Młodszy rzucił starszemu zdziwione spojrzenie, a potem niechętnie spojrzał na dziewczynę. Laska podeszła do ich stolika z szerokim uśmiechem. O tak, barman wiele by dał, żeby takim uśmiechem podchodziła do niego. Ale nagle zatrzymała się i spojrzała na jednego z gości. Był to jakiś metal, siedział nad jednym piwem już drugą godzinę i barman przymierzał się do wyrzucenia go. Dziewczyna machnęła ręką dwójce i podeszła do metala. Nachyliła się nad nim i coś tam szepnęła. Chłopak dopił piwo jednym ruchem i wstał za nią. Oboje przysiedli się do dwójki starych klientów. Byli zaskoczeni. Barman, choć nie słyszał co mówiła, domyślił się, że przedstawia ich sobie nawzajem…


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Aravilar Liadon
Mieszczanin



Dołączył: 14 Paź 2006
Posty: 117 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Góry Nether

PostWysłany: Śro 22:24, 13 Gru 2006 Powrót do góry

Rozsiadł się wygodnie pod ścianą obserwując dziewczynę, którą starał się, z niewielkim skutkiem, przywołać Profesorek. Wyglądał w miarę normalnie, może nie licząc dość eklektycznego stroju- czerwona koszulka, na którą narzucony był rozciągnięty, robiony na drutach sweter o grubych oczkach, przez co wyglądał raczej jak drobna siatka. Spodnie- barwione jeansy możnaby wziąść za jakieś szmaty- a to przez ogromną ilość dziur, naszywek i wiszących niteczek. Zamiast jakichś letnich sandałków na nogach miał założone swoje nieodłączne glany. Na średniej długości, czarnych włosach założone miał szpanerkie okulary przeciwsłoneczne. Mieszał właśnie słomką w swoim niedokończonym piwie... Dziś wyraźnie mu nie smakowało zresztą- piwo nigdy mu nie smakowało, pił je wyłącznie dla towarzystwa...


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Lan Mandragoran
Mieszczanin



Dołączył: 11 Sty 2006
Posty: 58 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Siedem Wież, Malkier

PostWysłany: Czw 2:17, 14 Gru 2006 Powrót do góry

- Co za koszmarny dzień! –
Pomyślał ponuro Saturnin przykładając sobie dłonie do skroni. Rozmasował łagodnie, dzięki czemu mógł chociaż w najmniejszym stopniu wyrwać się z tego marazmu, który dopadł go rankiem i za żadne skarby nie chciał wypuścić ze swoich łapsk.
Zaczęło się o 6.00 rano gdy zadzwonił budzik wyrywając go z pięknego snu, w którym spacerował boso po ogromnej zielonej łące, ubrany w białą koszulę i białe spodnie. Wolny i niczym nieskrępowany. To była jedna z tych nielicznych nocy, w której nie śniły mu się koszmary przypominające okropny wypadek z przeszłości.
Saturnin cenił wolność. I to bardzo.
Potem było już tylko gorzej.
Specjalnie zjawił się rankiem w gabinecie rektora aby złapać go i porozmawiać z nim o ważnej kwestii – o sprawie dodatkowych dotacji z ministerstwa edukacji, dla wydziału Historii. Jednakże zamiast rektora zastał w jego gabinecie Kisielawską, jego asystentkę.
Wdał się z nią w małą sprzeczkę, próbował przekonać że koniecznie musi się spotkać z rektorem, jednak ona okazała się niewzruszona na wszelkie jego argumenty.
Musiał odpuścić.
Następnie miał wykład ze studentami z 2 roku, wyjątkowo nudny. Połowa żaków zwiała po pierwszej godzinie, a druga połowa nieomal zasypiała.
Cóż, trafił im się taki temat. No trudno.
Bywały takie dni wykładał o Zawiszy Czarnym, wojnach polskich XVII wieku, czy czasach Starożytnego Rzymu – wtedy całe sale były zapełnione do ostatniego miejsca, a studenci siedzieli na schodach i gdzie tylko się dało.
Tym razem miał jednak mało ciekawy temat, z resztą.... nawet nie chciało mu się go w żaden sposób uatrakcyjnić.
Około południa zadzwoniła do niego Sandra. Właścicielka sieci sklepów z odzieżą w centrum miasta, z którą spotykał się przez kilka miesięcy. Typowa biznes woman. Długonoga blondwłosa piękność, goniąca za sukcesem i samorealizacją.
Poznali się na jednym z przyjęć, przypadkiem.
Ostatnio jednak coś się między nimi popsuło i widywali się coraz rzadziej. Czyżby znalazła sobie innego? Czyżby wykładowca na uniwersytecie nie okazał się tak bardzo interesujący?
Być może oglądała za dużo filmów.
Rozmawiali kilkanaście minut przez telefon. Sandra poprosiła o spotkanie, a on odpowiedział że odezwie się do niej jak tylko będzie mógł.
Przeczuwał że to koniec ich związku.
Wracał właśnie do domu, wychodził z wydziału i szedł przez campus kiedy spotkał Jacka Lipskiego, szalonego informatyka i hakera. Ów student otworzył mu oczy na wirtualny świat i pokazał wiele sztuczek związanych z komputerami.
Przysługa za przysługę, jak to mawiają.

I tak oto przebywał teraz w Kampanii Piwnej, w towarzystwie hakera oraz tej studentki hm.... jak ona miała? .... ach tak..... Małgorzata, oraz jeszcze jednego chłopaka.
- Co ja tu robię? – Pomyślał.
Powinien być teraz z Sandrą, próbować ratować rozpadający się związek. A zamiast tego siedział w towarzystwie trójki sporo młodszych od niego osób i popijał piwko jak studencik.
Siedział pod ścianą, na drewnianym krześle. Przed nim na prostokątnym stole stał kufel opróżnionego do połowy piwa.

Saturnin McTawish. W połowie Szkot, w połowie Polak. Na pierwszy rzut oka widać, że ze swoim wyglądem nie bardzo pasuje do tego miejsca.
Dziś miał na sobie czarne spodnie z materiału, tweedową ciemną marynarkę oraz brązowy golf – ubierał się modnie, już Sandra o to zadbała. Wszak gdy się randkowało z osobą mającą sieć odzieży, chcąc nie chcąc wiedziało się co obecnie jest na przysłowiowym topie.
Przeczesał dłonią krótkie blond włosy i poprawił okulary na nosie. Chwycił kufel piwa i upił trochę. Ostatecznie wyrwał się już z jałowych rozmyślań i powrócił duchem do świata rzeczywistego.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Fayri
Mieszczanin



Dołączył: 27 Lis 2006
Posty: 22 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: prosto z Piekieł:)))

PostWysłany: Czw 12:06, 14 Gru 2006 Powrót do góry

Weszla do troche zadymionego pubu, rozejrzała się pobieznie. Jej uwage natychmiast przyciągnął profesor McTawish. Co on tu robil o 3 nad ranem? Pojecia nie miala…Siedział z nim ten mlody Lipski…Nie pamiętała jak miał na imie, ale znala go z widzenia…cala uczelnia go znala - mlody geniusz, czy cos w tym rodzaju…
Już miala do nich podejść, gdy przy jednym ze stolikow zauważyła Marka. Lubila go, kiedys jej pomogl i ona była gotowa spłacić ten dlug w każdej chwili. Takie sa prawa miasta noca - ktos Ci pomaga, bo wie, ze kiedys ty pomozesz jemu. A chłopak wyglądał dzis na kogos kto tej pomocy potrzebuje, przynajmniej przy zaplaceniu rachunku…Troszke go już znala, wiedziała, ze miał tendencje do szybkiego przepuszczania kasy.
Podeszla do Marka i zaprosila go do stolika przy którym siedzieli McTawish i Lipski. Po co mieli wszyscy siedzieć oddzielnie, skoro można było usiąść razem i pogadac…Nawiązać nowe znajomości…Czy troszke ponarzekac…Chociaz ona zdecydowanie nie miala tendencji do narzekania. Co prawda, praca jakos jej dzisiaj nie szla i była zmeczona, ale żeby zaczela narzekac trzeba było czegos wiecej.
Lubila to miejsce, zawsze swojsko się tu czula, tylko barman ja drażnił…strasznie się gapil. Miala ochote podejść do niego, w krotkich, acz dopitnych slowach skomentowac, ale stwierdzila ze nie warto… Rozumiala takie spojrzenia podczas występów w „Passiflorze”, kiedy była ubrana w cekinowy stroj brazylijskiej tancerki rewiowej. Ale teraz miala na sobie jeansy i zwyczajna, czarna bluzeczke na ramiączka. Może bluzeczka była troche zbyt obcisla i wydekoltowana, ale to nie usprawiedliwialo natarczywego spojrzenia barmana.
- Dobry wieczor profesorze. – z uśmiechem przysiadla się do stolika, usmiech obejmowal cala jej twarzyczke...zwlaszcza oczy. Oczy miala bardzo ladne i bardzo roześmiane, nawet w przytłumionym świetle pubu można było dostrzec ich intensywnie szafirowa barwe. Co w polaczeniu z burza czarnych, dlugich lokow, stanowilo mieszanke iscie wybuchowa.– Male piwko po wykladach… Możemy się przyłączyć? Kilka osob wiecej, zawsze weselej. - oczy caly czas się jej śmiały. – To Marek, mój znajomy – dotknęła ramienia chłopaka. – A to profesor Saturnin McTawish, wykladowca na Uniwerku… - wskazala na profesorka, po czym przeniosła wzrok na młodego Lipskiego. Jak on się nazywal?? Jacek?? Jarek?? Osz…nie mogla sobie przypomniec! – I jeden z najlepszych studentow naszej uczelni…przepraszam jeśli przekręcę…Jacek Lipski? Pamiętam Cie z wykładów…Laura Horn. – wyciągnęła do niego dlon.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Darkon
Szlachcic



Dołączył: 15 Gru 2005
Posty: 352 Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 16:03, 14 Gru 2006 Powrót do góry

- Koncert znowu był jakiś... niekompletny – pomyślał. Nawet nie mam ochoty schlać się i zaliczyć zgona.
Kampania Piwna... znam ten pub. Jak nie zgon to, chociaż jedno piwko, na początek. Podchodzi do baru, ktoś go trącił, obejrzał się i spojrzał prosto w oczy kolesiowi, który go szturchnął, widać, że nie był z tych, co przeprasza, ale Marek też nie miał zamiaru nic mówić. Odwrócił się i ruszył dalej do baru, zamówił piwo, znowu jakoś dziwnie tak samemu pić alkohol. Nagle nad ramieniem pokazała mu się znajoma twarz, nie kojarzył już, po którym był piwie, ale pamiętał, że te piwo na pewno nie jest za jego gotówkę. Znajoma pochyliła się nad nim w kuszącej pozycji i zaprosiła do stolika z jej znajomymi z uczelni.
Laura przedstawiła mu jakiegoś profesorka i lekko nie rozgarniętego studenta. Ku*** sami inteligenci – pomyślał znowu. Miał dziwne wrażenie, że nie pasuje do grupy „mędrców”, wśród których właśnie siedział jak mu się zdawało, ale lubił czasami posłuchać jak ludzie rozmawiają, tego wieczora nie chciał być sam. Lubił dyskusje w zamkniętym gronie. Gdy Laura przedstawiała mu nowe osoby patrzył im głęboko w oczy, lubił to robić, wydawało mu się, że widzi przez to charakter ludzi. W tych widział zdecydowanie.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Fayri
Mieszczanin



Dołączył: 27 Lis 2006
Posty: 22 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: prosto z Piekieł:)))

PostWysłany: Czw 16:38, 14 Gru 2006 Powrót do góry

Rozsiadla sie wygodnie na krzesle, zakladajac noge na noge. Poprawila wlosy, uśmiechnęła się i wesoło spojrzała na McTawish’a.
- Mówiłam już, ze lubie jak pan prowadzi wyklady, profesorze? Zwłaszcza jeden…o Zawiszy Czarnym…fajnie było to wszystko opowiedziane, z taka iskra! Ma pan super wyklady, nie to co inni..nie wiem, oni chca chyba człowieka zanudzic na śmierć, a przynajmniej wprowadzic w „stan pościelowy”. – roześmiała się i zerknela katem oka w strone lady….Miala ochote na piwo, ale odstręczał ja ten barman. A co tam, pomyślała sobie, usze się napic! – Zaraz wracam! – rzucila i odeszla od stolika.
Gdy wróciła miala dwa piwa. Jedno z duza ilością soku imbirowego, saczyla przez słomkę, drugie – bez soku – postawila przed Markiem. Widzac jego mine, tylko błysnęła w uśmiechu zabkami. – To Twój szczesliwy dzien.
Tylko ten barman ja wkurzal…Skopalaby mu tylek! Och, jak nienawidzila takich typkow…Za każdym razem, gdy widziala te pijackie wykrzywione ryje wgapiajace się w nia, przypominala sobie swoja pierwsza noc pracy. Inne dziewczyny niemal wypchnęły ja na podest, a ona miala ochote stamtąd nawiac..uciec gdziekolwiek i zajac się czymkolwiek, oby nie musiec krecic tylkiem i wyginac się w lubieżnych pozach przed tymi zwierzakami. Tak była za pierwszym razem. Potem nauczyla się, ze na wyluzowanie trzeba się troszke zbakac…Kilka buchow, a człowiek się odprężał i uspokajal. Teraz nie musiala się odstresowywac przed „występem”…Robila to, bo jej się zwyczajnie podobalo.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Lan Mandragoran
Mieszczanin



Dołączył: 11 Sty 2006
Posty: 58 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Siedem Wież, Malkier

PostWysłany: Czw 17:38, 14 Gru 2006 Powrót do góry

Gdy Laura wraz z jej metalowym towarzyszem podeszli do stolika, Saturnin wstał wymieniając uściski dłoni z dwójką nowoprzybyłych.
Udało mu się skryć lekkie zdenerwowanie za maską uśmiechu.

W chwili obecnej nie przychodził mu do głowy żaden temat na który mógłby porozmawiać z tymi młodymi ludźmi. Nie będzie się przecież radził ich jak postępować w związku z Sandrą ... z resztą, ona pewnie już i tak ma wszystko zaplanowane. Każde posunięcie, każde słowo.
Saturnin wyrzucił ostatecznie z głowy myśli o długonogiej Sandrze, właścicielce sieci sklepów z odzieżą.
Nie sądził też aby młodych zainteresowało jego zaangażowanie w opozycyjną działalność przeciw temu radykałowi – Pawłowi Citce. Co prawda był autorem kilku artykułów do gazet, w których dość ostro skrytykował nacjonalistyczne zapędy polskiego przywódcy, jednak niedawno podjął decyzję, że będzie bardziej zaangażował się w działalność na rzecz demokracji. Zamierzał odbyć rozmowę na ten temat ze swoim wujem – Maksymilianem Potockim, lecz zawsze coś stawało na przeszkodzie aby spotkać się z krewnym.
A to praca. A to Sandra mówiąca że nie poświęca jej zbyt wiele czasu....ech.
Ostatecznie zdecydował że ten temat także nie przypadnie do gustu młodym, ciekawym świata ludziom.

Postanowił zagrać nieco na czas i rzekł do Laury:
- Cieszę się pani Małgorzato, że przypadł pani do gustu mój wykład o sławnym sulimczyku, Zawiszy. – Uśmiechnął się uprzejmie i szczerze. – Pamiętam panią. Siedziała pani w trzeciej ławce i skutecznie rozpraszała uwagę trójki studentów, którzy nie odrywali od pani wzroku.

Niemal zaśmiał się na wspomnienie tego zabawnego incydentu, czujne szare oczy profesora jakby zapłonęły blaskiem. Uwielbiał obserwować reakcje innych ludzi, a rzadko zdarzało się aby ktoś na jego wykładach o Zawiszy Czarnym zajmował się czymś innym niż temat wykładu.
Napił się piwa z kufla, po czym podjął dalej:

- Powiem także kolegom oraz sam wezmę to pod uwagę aby nie wprowadzać na przyszłość studentów w ”stan pościelowy”. Niekiedy zapominamy, że to my jesteśmy tutaj dla nich, a nie oni dla nas.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Darkon
Szlachcic



Dołączył: 15 Gru 2005
Posty: 352 Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 18:04, 14 Gru 2006 Powrót do góry

Sięgnął po piwo leżące na stoliku, ale nie napił się. Popatrzył na szklanka, a potem na Laure i jej perlisty uśmiech. Nagle zrobiło mu się bardzo głupio, zdał sobie sprawę, że znajoma stara się mu odwdzięczyć. Przy czym on uważał, że pomoc w jej wypadku była sprawą oczywistą i że każdy postąpiłby podobnie do niego w sytuacji, która miała miejsce.
- Dzięki za piwko, ale następnego mi nie stawiaj, już więcej nie wypije. - wymusił na sobie uśmiech i od razu pociągnął porządnego łyka z szklanki.

Myślał, że dzisiejszy dzień po kolejnym dziwnie niezupełnym koncercie będzie już stracony. Gdy skończył piwo zaczął mu się rozwijać język i oprócz biernego słuchania wyrażał swoje zdanie w niektórych zagadnieniach. Wbrew pozorom nie były to takie znowu „inteligenckie” gatki jak mu się zdawało. Cieszył się, że nikt tu się za dobrze nie zna, a wypadałoby zrobić dobre pierwsze wrażenie. Jeszcze bardziej cieszyła go atmosfera tego miejsca, mało ludzi, mały ruch, małe problemy. Nikt nie zwracał na nich większej uwagi oprócz barmana, który często spoglądał w stronę naszego stolika.

Żałował tylko tego, że nowi znajomi nie wyglądali na takich co słuchają metalu i raczej ciężko będzie ich zaprosić na swój najbliższy koncert. Chociaż może kto wie, po dłuższej rozmowie coś wyjdzie. Zawsze trzeba mieć nadzieję.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Fayri
Mieszczanin



Dołączył: 27 Lis 2006
Posty: 22 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: prosto z Piekieł:)))

PostWysłany: Czw 18:17, 14 Gru 2006 Powrót do góry

Rozesmiala sie i troszke pochylila do przodu.
- Pan nigdy nie wprowadzil mnie w stan pościelowy…zazwyczaj nie słucham wykładowców, ale na pańskich wykladach to cos zupełnie innego. Umie pan porwac słuchaczy. – założyła wlosy za ucho i uśmiechnęła się troszke prowokacyjnie. Może nie chciala, ale tak wyszlo. – I proszę zwracac się do mnie Laura, nie żadna pani Malgorzata, tylko Laura…
Malgorzata jeszcze oblecialo, ale Goska czy Gosia – cholera ja brala gdy ktos ja tak nazwal. Takie bezpłciowe, plaskie, pospolite…wieśniackie! Ktos jej tak kiedys powiedział, ze ma wieśniackie imie. Nie pamiętała kto, ale sam fakt utkwil jej gleboko w pamieci. Ostro się wtedy zdenerwowala i postanowiła, ze już nigdy nie biedzie pospolita Goska. Laura zdecydowanie lepiej do niej pasowalo. Zreszta była tancerka …a Laura to doskonaly pseudonim.
- Nikt nie mowi do mnie per Małgorzato…prawda, Marek? – tracila chłopaka lokciem i uśmiechnęła się do niego. Zauważyła jak sztucznie się uśmiechnął, gdy przyniosła mu piwo, ale nic sobie z tego nie robila…Była mu dluzna o wiele wiecej niż jedno glupie piwo. – Marek gra w zespole, jest basista…o ile się nie myle wkrotce macie jakis koncert? – zajrzala mu w oczy.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Darkon
Szlachcic



Dołączył: 15 Gru 2005
Posty: 352 Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 18:45, 14 Gru 2006 Powrót do góry

- Hmm.. no tak, mamy niedługo koncercik i to w klubie nie tak daleko. – odpowiedział pozytywnie zaskoczony. Bas to taki piękny instrument, można z nim wyczyniać cuda. Nie wiem, czemu wielu ludzi uważa ten sprzęt za zwykły podtrzymywacz rytmu. Przecież jakby wziąć i zacząć na nim latać po skalach to wychodzi świetna muzyka, ale nie będę was zanudzać, bo chyba się trochę rozgadałem. Jeśli lubicie ostrego rock’a to powinna wam podpasować moja nuta, a przynajmniej mam taką nadzieję – uśmiechnął się.

Marek przypomniał sobie chwilę, w której po raz pierwszy raz wziął bas do ręki. Już dawno to było. Nigdy nie spodziewał się, że będzie grał i słuchał metalu. Wyrósł z podwórka gdzie każdy słuchał disco polo i chodził w dresie. Teraz cieszył się, że uciekł z tamtego świata. Te pierwsze pociągnięcie za strunę, od razu poczuł, że się w tym odnajdzie. Ten pierwszy raz, zaśmiał się w duchu, że został skarcony za dotknięcie instrumentu. Ten pierwszy bas należał do ojca znajomego, u którego mieszka do tej pory Marek. Teraz żyje z ojcem kolegi w najlepszych możliwych stosunkach, zresztą sam wiele się nauczył od teraz już starego muzyka jazzowego. Zawdzięcza mu nie tylko pierwsze lekcje, ale i pozostawienie w spadku starego, ale jednak pierwszego basu, na którym mógł ćwiczyć do upadłego... i robił to. Powrócił do świata rzeczywistego zaraz po tym jak przypomniał sobie, że nawet teraz nie może pozwolić sobie na sprzęt z wyższej półki, ale pocieszał się w duchu mówiąc, że nad tym pracuje.

- Dla tych, którzy nigdy nie byli na koncercie może być mały szok zobaczyć pogo, chodzi mi o taniec metalowców, a przyznam, że z moim zespołem publika potrafi zaszaleć. Nie wiem czy pan profesor by się skusił, ale miło by mi było zobaczyć pana wśród publiczności. Tak żeby, chociaż posłuchać.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Lan Mandragoran
Mieszczanin



Dołączył: 11 Sty 2006
Posty: 58 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Siedem Wież, Malkier

PostWysłany: Czw 19:00, 14 Gru 2006 Powrót do góry

- Małgorzata jest bardzo szlachetnym imieniem. Nie powinnaś się go wstydzić. – Wyjaśnił z powagą Saturnin, zwracając się do Laury. Nie mógł powstrzymać się przed krótkim wykładem, wzięła w nim górę natura wykładowcy. Mówił zatem dalej:

– Święta Małgorzata to ważna postać w historii chrześcijaństwa, a w średniowieczu jej kult był szeroko rozpowszechniony. Legenda głosi, że gdy była więziona w celi ukazał się jej sam Szatan pod postacią smoka piekielnego, zaś Małgorzata przepędziła go znakiem krzyża.

Piękna historia. – Zakończył z błogim uśmiechem, popijając kolejny łyk piwa. Ale po chwili jakby się zreflektował bo szybko spojrzał na Laurę Jacka i Marka, sprawdzając czy ich aby nie zanudził.
Jego mądre szare oczy znów błysnęły, już drugi raz tego dnia – tym razem na słowa Laury o tym, że Marek gra w zespole oraz po opowieści tego ostatniego, że gra na gitarze basowej. Zawsze pojawiał się w nich błysk gdy Saturnin spotykał się z kimś lub czymś co budziło jego zainteresowanie.
- Gra pan w zespole, na basie ? – Pokiwał głową z uznaniem. – Było kilku takich którzy przeszli do historii pomimo że grali na basie, choć zgadzam się że to niedoceniana funkcja w zespole. Ale weźmy np. Cliffa Burtona z Metallicy. Był niemal legendą w świecie metalu.
Kiedy byłem 7 lat młodszy, miałem pióra długie do ramion ( pokazał wymownie z uśmiechem ). I byłem na najwspanialszym koncercie na świecie – Iron Maiden na Wembley.
- Uśmiechnął się do wspomnień. -
To był jeden z tych momentów których nie zapomina się do końca życia. Dali czadu: Dickinson, Murray, Gers, Harris, McBrain. Promowali wtedy płytę Fear of the Dark. A kto wie, może kiedyś panu będzie dane zagrać przed setkami tysięcy ludzi, na Wembley.... kto wie. Jeśli tak, mam nadzieje że załatwi mi pan wejściówkę.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Fayri
Mieszczanin



Dołączył: 27 Lis 2006
Posty: 22 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: prosto z Piekieł:)))

PostWysłany: Czw 19:21, 14 Gru 2006 Powrót do góry

Gdy usłyszała odpowiedz Saturnina, troche zglupiala i niezapanowala nad twarza. Grymas ust, przy najlepszych checiach, można było nazwac malo inteligentnym. Ale zaraz wyprostowala się i usmiechnela uroczo. Nie skomentowala…Profesor wyglądał sympatycznie i podobno był rownym facetem, ale kto wie jak by zareagowal gdyby zaczela się z nim po prostu wykłócać…Zawłaszcza, ze zbliżała się sesja, a ona nie przykładała się do roboty w tym semestrze. Zreszta nigdy się nie przykładała – po co się oszukiwac.
- Jednak wole Laura…znajomi tak do mnie mowia. – rzucila szybko i wzruszyla ramionami.

Śmiały jej sie usta, śmiały jej się oczy...smiala się cala. Wyglądało na to, ze nudny wieczor zmieni się w cos bardziej interesującego. Nie chcialo jej się wracac do akademika, koleżanki dawno już spaly. Miala ochote isc na jakas impreze, zawrzec jakas niezobowiazujaca znajomość…Zerknęła na Marka:
- Wiem o co chodzi z pogo, i wygladalo to troszke przerazajaco…ale wszystkiego trzeba sprobowac. – napila się piwa i zaczela leciutko kołysać się w rytm muzyki. – A gdzie macie ten koncert? Jak będę miala wolny wieczor to chetnie wpadne i zobacze, czy zasługujesz na te wszystkie pochwaly jakie słyszałam!

Popatrzyla na młodego Lipskiego, który do tej pory nie odezwal się slowem i uśmiechnęła się do niego milo…W nadchodzącej potyczce z wykładowcami i cwiczeniowcami warto mieć sojusznikow, którzy jakby cos pozycza notatki.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Aravilar Liadon
Mieszczanin



Dołączył: 14 Paź 2006
Posty: 117 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Góry Nether

PostWysłany: Czw 20:34, 14 Gru 2006 Powrót do góry

Cały czas przysłuchiwał się rozmowie trojga towarzyszy sącząc wytrwale jedno piwo. Widząc uśmiech Laury odwzajemnił go, choć chyba mu to nie wyszło... niezbyt często uśmiechał się w czyimś towarzystwie, zresztą niezbyt często w ogóle przebywał w czyimś towarzystwie więc ta sytuacja była dla niego ewidentnie nową. Po jego minie widać, że ma ochotę wyjść i zaszyć się w swoim niewielkim mieszkanku by oddać się swemu ulubionemu zajęciu i posłuchać ukochanej muzyki...


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Lan Mandragoran
Mieszczanin



Dołączył: 11 Sty 2006
Posty: 58 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Siedem Wież, Malkier

PostWysłany: Czw 20:52, 14 Gru 2006 Powrót do góry

Odstawił pusty kufel piwa, następnie podwinął rękaw marynarki i spojrzał na rękę; na złoty zegarek z dużą tarczą i wskazówkami w kształcie krzyży – prezent od dziadka. Podobno miał go na ręce jego pradziadek gdy przyjmował rozkaz od samego Piłsudskiego podczas sławnej bitwy o Warszawę.
Spojrzał którą godzinę pokazują wskazówki i aż zdziwił się. Okulary zjechały mu na sam czubek nosa.
- Już 3 rano. – zamrugał oczami, poprawiając szkiełka. – Ależ ten czas leci. Nie wiem jak wy, panowie i panie ale ja mam o 8 zajęcia ze studentami. Niebawem przyjdzie czas na mnie.
Uśmiechnął się przepraszająco do Laury, Marka, Jacka.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:      
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu


 Skocz do:   



Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001/3 phpBB Group :: FI Theme :: Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)